13 grudnia roku pamiętnego...
Treść
W grudniu 1981 r. Służba Bezpieczeństwa aresztowała i wywiozła do obozów internowania następujące osoby związane z podhalańską "Solidarnością": - Franciszka Bachledę-Księdzularza, zastępcę przewodniczącego NSZZ "Solidarność" Rolników Indywidualnych Regionu Spisza i Podhala, przewodniczącego Związku Podhalan (zwolniony 23 grudnia 1981); - Andrzeja Belskiego, przewodniczącego Komisji Koordynacyjnej w Rabce-Zdroju (zwolniony 25 stycznia 1982); - Piotra Chodorowicza, zastępcę przewodniczącego KZ "S" w nowotarskim Urzędzie Miasta, redaktora graficznego gazety "Solidarność Podhala" (zwolniony 26 kwietnia 1982); - Tadeusza Figla, przewodniczącego Komitetu Założycielskiego i Komisji Rewizyjnej "S" w NZPS "Podhale" (zwolniony 13 lipca 1982); - Krzysztofa Fryjewicza, członka Komisji Zakładowej NSZZ "S" w hotelu Orbis-Kasprowy (zwolniony 25 stycznia 1982); - Bronisława Gibadłę, wiceprzewodniczącego Komisji Koordynacyjnej w Nowym Targu, kierownika Delegatury Zarządu Regionu (zwolniony 23 marca 1982, TW "Roman", Roman II"); - Janinę Gościej, członkinię Prezydium Zarządu Regionu Małopolska NSZZ "S" (zatrzymana 30 grudnia 1981, zwolniona 21 marca 1982); - Zdzisława Ignacoka, członka Komisji Zakładowej NSZZ "S" taksówkarzy zakopiańskich (zwolniony 26 kwietnia 1982); - Czesława Jodłowskiego, członka Komitetu Założycielskiego, członka KZ "S" w NZPS "Podhale" (zwolniony 2 lipca 1982); - Stanisława Kaleciaka, zastępcę przewodniczącego KZ "S" w NZPS "Podhale", delegata na WZD Regionu Małopolska, przewodniczącego Kolegium Redakcyjnego gazety "Podhale" (zwolniony 25 listopada 1982); - Edwarda Kolczaka, członka KZ "S" w szaflarskim "Polsporcie" (zwolniony 10 lutego 1982); - Elżbietę Krawczyk, zastępczynię przewodniczącego KZ "S" w ZOZ Rabka-Zdrój, członkinię Zarządu Regionu Małopolska, delegatkę na I KZD "S" (zwolniona 12 marca 1982); - Grażynę Kurandę, zastępczynię przewodniczącego KZ "S" w Miejskiej Bibliotece Publicznej, etatową pracownicę Delegatury Zarządu Regionu w Nowym Targu (zwolniona 12 marca 1982); - Jacka Krzyściaka, przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ "S" taksówkarzy zakopiańskich (zwolniony 14 stycznia 1982); - Wacława Martyniaka, przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ "S" na stacji PKP Zakopane (zwolniony 27 września 1982); - Jerzego Mroczkę, członka grupy inicjatywnej "S" w ZOZ, członka Komisji Koordynacyjnej w Nowym Targu (zwolniony 15 lutego 1982); - Józefa Mrowcę-Ciułacza, członka Zarządu Wojewódzkiego NSZZ "S" RI (zwolniony 4 stycznia 1982); - Krzysztofa Owczarka, członka Prezydium KZ "S" w NZPS "Podhale" (zwolniony 24 kwietnia 1982); - Roberta Ozorowskiego, etatowego pracownika Komisji Koordynacyjnej (Delegatury Zarządu Regionu) w Nowym Targu (zwolniony 15 grudnia 1982); - Zbigniewa Piekarczyka, działacza "S" w szaflarskim "Polsporcie" (zwolniony 4 stycznia 1982); - Ryszarda Postawkę, członka Komitetu Pracowniczego, członka Prezydium KZ "S" w NZPS "Podhale", delegata na WZD Regionu Małopolska (zwolniony 25 listopada 1982); - Władysława Skalskiego, członka Komitetu Pracowniczego, przewodniczącego KZ "S" (pracownik etatowy) w NZPS "Podhale", członka Komisji Rewizyjnej MKZ Kraków, członka Zarządu Regionu Małopolska, delegata na I KZD (zwolniony 17 marca 1982); - Wiesława Soleckiego, przewodniczącego KZ "S" w szaflarskim "Polsporcie", zastępcę przewodniczącego Komisji Koordynacyjnej w Nowym Targu - skład z kwietnia 1981 (zwolniony 3 marca 1982); - Wiktora Sowę, działacza "S" w NZPS "Podhale" (zwolniony 12 grudnia 1981); - Władysławę Stramę-Obrochtę, przewodniczącą KZ "S" Pracowników Oświaty i Wychowania w Zakopanem (zwolniona 29 kwietnia 1982); - Wojciecha Szopińskiego, członka KZ "S" w WSS "Społem" w Nowym Targu, delegata na WZD Regionu, sekretarza Komisji Koordynacyjnej w Nowym Targu - skład z października 1980 (zwolniony 2 marca 1982); - Władysława Szubę, członka Komitetu Założycielskiego, członka Prezydium KZ "S" w NZPS "Podhale", delegata na WZD Regionu (zwolniony 3 lipca 1982); - Jerzgo Zacharkę, przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ "S" WSS "Społem" o. Zakopane i pierwszego przewodniczącego Miejskiej Komisji Koordynacyjnej NSZZ "S" oraz przewodniczącego Krajowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ "S" Pracowników "Społem" (zwolniony 22 listopada 1982); - Marię Zielińską, członkinię Komitetu Założycielskiego, członkinię prezydium - sekretarza - KZ "S" (pracownicę etatową) w NZPS "Podhale" (zwolniona 26 marca 1982); - Stanisława Żółtka, współzałożyciela "S" w PKS Nowy Targ (zwolniony 30 stycznia 1982); - Stanisława Żurowskiego, przewodniczącego Delegatury NSZZ "S" w Zakopanem (zwolniony 3 lipca 1982). Za działalność przeciw dekretowi o stanie wojennym uwięziono: - Jerzego Lewcuna, przewodniczącego "S" w SZRODiM; - Rajmunda Starzyka, przewodniczącego "S" w Tatrzańskim Parku Narodowym. Podajemy za: M. Korkuć, J. Szarek "Zakopiańska ťSolidarnośćŤ1980-89" oraz Władysław J. Skalski "Internowani z obszaru delegatur NSZZ Solidarność Zarządu Regionu Małopolska w Nowym Targu i Zakopanem", w: "Almanach Nowotarski" 2005 nr 9. Huk rąbanych siekierą drzwi od mieszkania w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. uświadomił JERZEMU ZACHARCE, że okres wolności się skończył. - Około godziny drugiej w nocy głośne dobijanie do drzwi zbudziło całą moja rodzinę - mówił po latach. - Wyrwany ze snu, zdążyłem włożyć tylko spodnie i lekką kurtkę. Pierwszą jego reakcją była chęć ucieczki. Gdy wszedł na okno z zamiarem wyskoczenia z pierwszego piętra do ogrodu zobaczył, że dom jest otoczony. - Milicjant wymierzył do mnie z długiej broni i krzyknął: "Jak pan wejdzie na dach, to będę strzelał". Cofnął się do mieszkania i bezskutecznie próbował dodzwonić się do któregoś z kolegów z "Solidarności". Zadzwonił na milicję. Kiedy odezwał się dyżurny, poprosił o połączenie z komendantem Wygodą. - Zgłosiłem bandycki napad, domagałem się ochrony, a pan pułkownik mówi, że to milicja. Zadałem pytanie: "Czy istnieje w PRL prawo uzasadniające takie działania milicji?". W słuchawce zapanowało milczenie, po czym padła odpowiedź pułkownika: "Nie, ale radzę otworzyć drzwi. Powiedziałem jeszcze: "Nie otworzę. Czyńcie bezprawie do końca". Trzask rozrąbywanych siekierą drzwi postawił na nogi wszystkich mieszkańców domu. Do mieszkania wtargnęło kilkunastu milicjantów i esbeków, którymi dowodził milicjant Stanisław Cecha. - W brutalny sposób założono mi kajdanki i skutego wyprowadzono z domu. Przechodziłem przez milicyjny szpaler, ustawiony wzdłuż korytarza i całej klatki schodowej dziwiąc się, że do aresztowania jednego człowieka użyto tak znacznych sił. W asyście trzech milicyjnych samochodów zostałem przewieziony na komendę. Podobnie wspomina najście SB STANISŁAW ŻUROWSKI: - Około 2 w nocy przyszli po mnie. Skuli mnie i trzymali osobno. Dopiero później zorientował się, że to masowe aresztowania. - W końcu, jak zobaczyłem, że koledzy też siedzą, to nie żebym się ucieszył, ale było mi raźniej." * WŁADYSŁAWA STRAMA-OBROCHTA, przewodnicząca Komisji Międzyzakładowej NSZZ "Solidarność" Pracowników Oświaty w Zakopanem podkreśla, że w każdej szkole pod Giewontem do związku należało około 80 proc. nauczycieli. Łącznie nauczycielską "S" tworzyło około 700 osób. - 13 grudnia to jak dla każdego - tak i dla mnie był szok - wspomina. - Groza. Rankiem w niedzielę puściłam telewizję, a tam zobaczyłam dyktatora. Zamiast "Teleranka" generał Jaruzelski ogłaszał stan wojenny. Ja nie byłam wyznaczona do pierwszej grupy internowanych. Wyznaczono mnie na przesłuchanie dopiero po 20 grudnia. Po przesłuchaniu zatrzymali mnie na 48 godzin. A 28 grudnia, już z drugą falą, zostałam internowana. Więzienie Nisko koło Stalowej Woli. Kiedy wywieźli mnie do Sącza, to tam już od 13 grudnia siedziały moje koleżanki, między innymi Ela Krawczyk z Rabki, dwie dziewczyny z Nowego Targu, z Brzeska. Miały trochę do mnie żal, że mnie internowali dopiero dwudziestego ósmego. ANNA FRYJEWICZ była przewodniczącą Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" orbisowskich hoteli w Zakopanem. Uczestniczyła w resortowych rozmowach przy Komisji Krajowej NSZZ "S". Jej mąż KRZYSZTOF FRYJEWICZ działał również w Komisji Zakładowej, odpowiadał m.in. za kolportaż. Mówią, że do "S" należeli nawet szeregowi członkowie PZPR. Łącznie w orbisowskich hotelach "Solidarność" tworzyło 850 osób. - Do nas przyszli w nocy z 12 na 13. W Kasprowym Służba Bezpieczeństwa miała pół piętra dla siebie. Tam wtedy rozpracowywali gości zagranicznych. Sam szef Służby Bezpieczeństwa z czterema innymi w cywilu przyszli po męża - wspomina Anna Fryjewicz. - Najpierw podawali się za listonosza z pilną depeszą. My już wiedzieliśmy, że nocami wyciągają działaczy z domów, biją ich, przesłuchują, więc ja szybko wyskoczyłam w samej koszuli, a mróz był wtedy bardzo siarczysty, i poskrobałam po zamarzniętej szybie. Mówię do męża, że tam nie ma żadnego listonosza. No i zaczęliśmy grać na zwłokę. Mąż prosił, aby zostawiono awizo w drzwiach, a on sobie rano odbierze depeszę. W tym czasie ja zbiegłam do kotłowni i paliłam dokumenty, bibułę, listy, adresy, nazwiska - żeby to nie wpadło w ręce ubecji. Wtedy już zaczęli łomotać do drzwi, że milicja i mamy otwierać, że jest wezwanie dla męża. Na to mąż, że ma się prawo wyspać, a o szóstej rano zamelduje się na komisariacie. Trzymaliśmy ich tak dość długo - prawie 60 minut udało się ich zwodzić. Mieli strasznie wielki pęk kluczy i wytrychów. Próbowali sforsować zamki, ale żaden klucz nie pasował. W końcu użyli siekiery. Rozwalili najpierw jedne, a potem drugie drzwi wewnętrzne. Zdążyliśmy się ubrać. Zabrali męża i powiedzieli mi: "Pani nam za wszystko zapłaci". Choć miejskie telefony były nieczynne, Fryjewiczom udało się zadzwonić przez niezamkniętą jeszcze osiedlową centralę do kolegi na Gubałówce. JÓZEF BUKOWSKI, brnąc po pas w śniegu, idąc potokami, mijając rozstawione na skrzyżowaniach patrole, ostrzegł pozostałych członków rodziny i znajomych o zatrzymaniu. - Jak wyszli, to z osiemnastoletnim synem zabiliśmy deskami wyrąbane drzwi i uciekliśmy. Ukrywaliśmy się z synem u znajomych. A męża skuli razem z Jurkiem Zacharką, który też ich nie wpuścił do domu, i w grupie 14 internowanych wywieźli do Załęża. WACŁAW MARTYNIAK, przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" zakopiańskiej PKP, był dyżurnym ruchu na stacji w Zakopanem akurat w nocy z 12 na 13 grudnia. - O stanie wojennym dowiedziałem się, jak Jaruzel przemawiał w niedzielę. Ale że coś się dzieje niedobrego wiedziałem już w nocy. Telefony miejskie były wyłączone, działały tylko nasze telefony kolejowe. Zadzwonił do mnie ktoś nieznajomy, że coś jest nie tak. Zacząłem telefonować, dodzwoniłem się do Wrocławia, do Gdańska. Dopytywałem, ale nikt nic nie wiedział. W końcu na informacji kolejowej w Gdańsku jakaś pani powiedziała mi, że po ulicach jeżdżą czołgi. Szybko zadzwoniłem na pogotowie ratunkowe do Basi Tarnowskiej. Jej nie było w szpitalu. Tam można było zadzwonić, ale tylko raz. Przekazałem jakiejś osobie to, czego dowiedziałem się w Gdańsku. Dopiero teraz, po 20 latach, zgadaliśmy się o tym nocnym telefonie. Ona nie wiedziała, że ode mnie miała tę informację. Wacław Martyniak skończył nocny dyżur i poszedł do domu. W niedzielne południe w jego przedpokoju stanęło czterech mężczyzn. - Krótka rozmowa. Zabierają mnie na pół godziny na przesłuchanie na komendę. Oczywiście, na miejscu nie ma żadnego przesłuchania. Ładują mnie na "dołek". Na drugi dzień zjawia się ubek i daje do podpisania lojalkę. Niczego nie podpisałem. Dziś mam tę swoją czystą lojalkę z materiałów z IPN. Tam tak stało, że "zaniecham wrogiej działalności przeciwko PRL". Jak odmówiłem podpisania, to ze Zdziskiem Ignacokiem - bo on też już był wzięty - załadowali nas na sukę i powieźli do Sącza. Tam, przy wejściu, gruby milicjant przywitał konwojenta: "Co? Następnych bandytów przywiozłeś?". I potem ruszyliśmy w trasę, do obozu internowania w Załężu. Wacław Martyniak podkreśla, że aresztowanie nie było wielkim zaskoczeniem. Najbardziej doskwierała zupełna niewiedza, co się dzieje. Brak informacji. - Do aresztowań byliśmy gotowi od marca - wspomina szef kolejarskiej "Solidarności". Przypomina, że do związku na kolei należało ponad 80 proc. zatrudnionych. RYSZARD POSTAWKA z Krościenka - członek Komitetu Pracowniczego i Komisji Zakładowej "S" w NZPS "Podhale", delegat na WZD Regionu Małopolska. - Około godz. 2-3 w nocy przyszło po mnie do domu kilka osób, w tym jeden milicjant. Twierdzili, że coś się stało w zakładzie i dyrektor prosi, abym się tam udał. Nie byłem związany z częścią produkcyjną, więc odmówiłem. Próbowali jeszcze kilka razy, w końcu powiedzieli, że jest stan wojenny i mają decyzję o moim zatrzymaniu. Wtedy powtórzyłem, że z nimi nie jadę i poprosiłem o dokument. Wyciągnęli maleńką karteczkę, z której wyczytałem, że taka a taka osoba jest internowana. Zwróciłem uwagę, że jest bez podpisu, wtedy jeden z nich to podpisał. Dałem ten papierek żonie. Upierali się, że nie mogą zostawić, w końcu zostawili. Tak targowałem się dłuższą chwilę. Ale pozwolili mi się ubrać. W nowotarskiej komendzie milicji przekazali mnie funkcjonariuszowi SB. Zapytał o tę kartkę, zrugał ich, że zostawili. Jeszcze tego samego dnia przyjechali do żony, żeby ją odebrać. Jak się potem dowiedziałem, odbierali je też rodzinom kolegów. Po jakiejś godzinie tym samym samochodem cywilnym wieźli nas w kierunku Szczawnicy, jakby z powrotem, ale już na wysokości Waksmundu, może Łopusznej, dogoniliśmy kolumnę dziesięciu więźniarek. Przesadzili mnie do pierwszej. Było tam jeszcze czterech kolegów z kombinatu. Obstawa nysy, która nas wiozła, na każdym większym skrzyżowaniu łączyła się z kimś po dyspozycje, gdzie skręcić, bo nikt nie wiedział, dokąd jedziemy. Zawsze skręcaliśmy na wschód. To budziło najgorsze przeczucia. Między godziną 12 a 13 dowieziono nas do Załęża. W celi był już między innymi nieżyjący już Jan Kozłowski, jeden z więźniów politycznych, o których zwolnienie toczyły się sierpniowe strajki, wspaniały człowiek. Przy internowaniu wdarł się do niego cały szwadron milicji, zabrali go tylko w slipach i kożuchu, który zdołał na siebie narzucić. U Andrzeja Szkaradka wybili drzwi. W Załężu zostałem do czerwca 1982 roku. Stamtąd rozwieźli nas do trzech ośrodków: Kielc, Łupkowa i Uherzec. Stało się to po mocnym buncie, kiedy powybijano drzwi, zdemolowano cele, a strażnicy uciekli z bloków. Bunt był skutkiem decyzji o zamknięciu cel, otwartych od kwietniowej wizyty Czerwonego Krzyża. Z Uherzec trafiłem do Łupkowa. Zwolniony zostałem po roku bez dwóch tygodni. Wraz ze świętej pamięci Staszkiem Kaleciakiem byliśmy najdłużej internowanymi z dawnego województwa nowosądeckiego. GRAŻYNA KUKULSKA, z domu Kuranda, z Nowego Targu - wówczas studentka, etatowa pracownica Delegatury Zarządu Regionu NSZZ "S" Małopolska w Nowym Targu. - Dyżurowałam wtedy w delegaturze, bo przewidywaliśmy, że coś się może wydarzyć. Ale noc minęła spokojnie. Wcześnie rano przybiegła pani Solecka - zdenerwowana, bo jej męża zabrała milicja. Chciałam to wyjaśnić, lecz telefony już nie działały. Potem przyjechało kilku panów. Grzecznie, acz stanowczo, poprosili, żebym pojechała z nimi. W komendzie przy rynku uspokajano mnie, że chodzi tylko o jeden podpis. Podpisać się miałam jednak pod oświadczeniem, że zaprzestanę działalności szkodliwej dla państwa. Tak jakbym się miała przyznać, że taką prowadziłam... Najpierw trochę postraszyli - że koniec ze studiami, że złamię sobie przyszłość, że pójdę do więzienia itd. Oczywiście, nie podpisałam. Cela to było straszne miejsce - popielate ściany, w rogu podest, na nim - bure derki. Zjawiła się milicjantka - daleka znajoma moich rodziców. Prosiłam o powiadomienie rodziny. Nie poznała mnie - to było pierwsze niemiłe zaskoczenie. Przy rewizji osobistej czułam się upokorzona jak nigdy w życiu... Potem weszła następna kobieta, nerwowo przechadzała się po celi, stukając obcasami. Czekałam, co się dalej stanie, chciałam, żeby robili, co mają robić, jak najszybciej. Potem wpadła następna, powiedziała, kim jest. Wzięła z sobą szczoteczkę do zębów, sądząc, że jest zatrzymana na 48 godzin. Atmosfera od razu się rozładowała. To była Ela Krawczyk z Rabki. Tą pierwszą, która nie wahała się, czy podjąć rozmowę, a ja wzięłam ją za milicjantkę, okazała się Marylka Zielińska z NZPS. W celi przesiedziałyśmy ze dwie doby. Pamiętam, że wieczorem uprałam bieliznę, a tu przyszła strażniczka, zabrano nas do Nowego Sącza. Mnie w tej mokrej bieliźnie. W sądeckiej komendzie podobne kazamaty, wiadro zamiast ubikacji. Z Sącza powieźli nas do Załęża, ale w Załężu nie przyjmowali kobiet. Skierowano nas do aresztu śledczego w Nisku. Tam utknęłam na dłużej. WOJCIECH SZOPIŃSKI z Nowego Targu - członek KZ "S" w WSS "Społem" w Nowym Targu, delegat na WZD Regionu, sekretarz Komisji Koordynacyjnej w Nowym Targu. - Było już po północy gdy wracałem od kolegi. Trzej panowie w cywilu czekali na mnie w blokowej klatce. Zapytali o nazwisko i oznajmili, że pójdę z nimi. Zapewniali, że "tylko na chwilę". Jeśli "na chwilę", to żona uparła się, że pójdzie ze mną. Na trawniku przed blokiem czekała suka. Wprowadzili mnie do środka, a gdy żona też chciała wejść - odepchnęli ją, upadła na trawnik. W suce byłem sam. Tych, którzy po mnie przyszli, nie znałem. Na komendzie milicji odprowadzili mnie do celi w piwnicach. Tam już było więcej osób - między innymi Zbyszek Piekarczyk, świętej pamięci Wiesław Solecki. Do celi dwukrotnie wchodził młody funkcjonariusz i pytał: "Panowie, w czym mogę pomóc?". Miałem przy sobie trochę grosza, zdjąłem obrączkę i prosiłem, żeby oddał to żonie, bo ja już mogę nie potrzebować. Jak się potem dowiedziałem, szybko dotarło to do żony. Po zwolnieniu z internowania dowiadywałem się, kim jest ten młody człowiek i dziś już wiem, tylko nie pytałem, czy chce, by podać jego nazwisko. Żona z kolegą szukali mnie przez całą noc. Rano usłyszeli o stanie wojennym. A wcześnie rano wywożono nas już do Załęża. W suce był jeszcze Tadek Figiel i inni, ktoś ze Szczawnicy. Nie byliśmy wtedy skłonni do rozmów. Wieźli nas bardzo długo, z jednym tylko przystankiem, żeby załatwić swoje potrzeby. Nie widzieliśmy nic. Miałem świadomość, że może to być wywózka za granicę, bo zawsze skręcaliśmy na wschód. Zatrzymanie o tyle nie było dla mnie zaskoczeniem, że wcześniej, jako chórzysta, rozmawiałem z dyrygentem, profesorem Józefem Grzybkiem, pamiętającym rok 1956. Przeczuwałem, co może się stać. Całe półrocze chodziłem już w butach turystycznych. Ale nie przypuszczałem, że to nastąpi akurat tej nocy. Przez 3-4 tygodnie nie miałem kontaktu z rodziną, żona długo nie mogła się dowiedzieć, gdzie jesteśmy. Niczego z domu nie potrzebowałem, na święta dostaliśmy tylko paczki z miejscowej parafii, chyba przygotowane przez dzieci. Jeden z kolegów nauczył mnie preparować chleb, żeby był taki jak plastelina. Z naszych porcji kleiłem szopkę. Gdy już było można, przyprowadzili do celi biskupa. Kiedy wychodziłem w kwietniu 1982 roku, nie było jeszcze możliwości porozumiewania się między celami. Na pewno został po mnie jeszcze Jurek Zacharko z Zakopanego. Zebrali: (ASZ, RAV) * Wspomnienia Jerzego Zacharki i Stanisława Żurowskiego oraz przedruk zdjęcia za: "Zakopiańska Solidarność 1980-89" Macieja Korkucia, Jarosława Szarka
Autor: ea