Na misji pokojowej w Libanie
Treść
Rozmowa z ppłk. dypl. WŁODZIMIERZEM HUBERTEM
Ppłk. Włodzimierz Hubert, po odbyciu przeszkolenia w centrum szkoleniowym ONZ w Kielcach, w 1998 r. udał się na misję pokojową w południowym Libanie, gdzie objął stanowisko zastępcy dowódcy Polskiego Zgrupowania Inżynieryjnego. Ppłk. Hubert jest również absolwentem Liceum im. Oswalda Balzera w Zakopanem.
- Jak długo przebywał Pan na misji w Libanie?
- Rok i kilka miesięcy.
- Co należało do Pana obowiązków?
- Przede wszystkim zajmowałem się rozminowywaniem terenów z różnego typu niewypałów, jak również codziennym patrolowaniem szlaków, po których przemieszczały się jednostki ONZ. Od pierwszego dnia po przybyciu na miejsce słychać było w okolicznych górach wybuchy pocisków artyleryjskich i bomb, zrzucanych przez samoloty izraelskie, co świadczyło o tym, że cały czas trwają potyczki między izraelskimi żołnierzami a terrorystami z Hezbollahu.
- Który moment wspomina Pan jako najbardziej niebezpieczny?
- Pewnego dnia podczas lunchu w oficerskiej mesie rozległ się potworny huk i wstrząs - wszystkie talerze pospadały i potłukły się. Nie wiedzieliśmy, co się stało, dopóki wartownik z wieży obserwacyjnej nie zameldował, że w pobliżu ogrodzenia rozerwał się pocisk artyleryjski dużego kalibru, wystrzelony przez Izraelczyków. Innego dnia, będąc na patrolu, zostaliśmy ostrzelani z broni maszynowej przez Hezbollah i musieliśmy odpowiedzieć ogniem. Choć wiedzieliśmy, po co tam jesteśmy, mimo wszystko było to okropne przeżycie.
- Czy czyhały tam na Was jakieś niebezpieczeństwa niezwiązane bezpośrednio z walką?
- Na co dzień musieliśmy uważać na wszelkiego rodzaju jadowite stworzenia, zamieszkujące tamte tereny, jak skorpiony, węże czy groźne pająki czarna wdowa.
- Czy pobyt na misji przebiegł spokojnie?
- Szczęśliwym trafem nikomu z moich kolegów nic tragicznego w tym okresie nie przydarzyło się. Ale byliśmy świadkami śmierci dwóch oficerów islandzkich, którzy zginęli w ogniu artylerii, oraz poważnego uszkodzenia śmigłowca ONZ, który niemal cudem wylądował bez śmiertelnych ofiar. Śmigłowiec został ostrzelany, miał uszkodzony główny wirnik i tylko dzięki przytomności dobrze wyszkolonych pilotów, udało się uniknąć śmierci wielu osób.
- Czy przywiózł Pan też z sobą jakieś przyjemne wspomnienia?
- Tak, są i takie - należą do nich przede wszystkim wycieczki w różne ciekawe zakątki Bliskiego Wschodu, np. do Jerozolimy, Betlejem, wspaniałej starorzymskiej świątyni Baalbeck w słynnej dolinie Bekaa czy do Damaszku. Przypomina mi się też inna wycieczka, podczas której rano kąpałem się na południu Izraela w Morzu Czerwonym, w południe w Morzu Martwym, następnie w znanym nam z Biblii Jeziorze Galilejskim, a wieczorem zdążyłem wykąpać się w Morzu Śródziemnym. Nigdy w życiu nie byłem tak dobrze... wykąpany (śmiech).
- Jak znosił Pan tamtejszy klimat?
- Pierwsze dni były trudne i wręcz szokujące, gdy po temperaturach około zera stopni w Polsce musiałem nagle przestawić się na temperaturę powyżej 30 stopni Celsjusza. Później już było łatwiej.
Rozmawiała : OLGA KLEJCZYK, "Dziennik Polski" 2007-02-14
Ppłk. Włodzimierz Hubert: - Zajmowałem się m.in. patrolowaniem szlaków, po których przemieszczały się jednostki ONZ
Autor: ea