Tatry razy piętnaście

Treść
- To chyba jest najpiękniejsze przeżycie, kiedy człowiek budzi się wysoko w górach i może podziwiać wschód słońca... - mówił Tadeusz Grzegorzewski, podróżnik i fotografik, otwierając w nowotarskim MOK-u kolejną swoją wystawę. Tym razem był to plon wyprawy do jednego z najstarszych i najwspanialszych parków narodowym w USA - doliny Yosemite.
Wernisaże połączone z projekcją nakręconych w tych podróżach filmów gromadzą nadspodziewanie dużą publiczność, co ciekawsze - w bardzo różnym wieku. Magia odległych miejsc, niedostępnych formacji skalnych, cudów przyrody, swobodnie żyjącej fauny - działa zawsze. Nie mówiąc o urodzie, walorach dokumentalnych i jakości fotogramów, także barwnych opowieściach oraz filmie, którego projekcja zawsze towarzyszy tym wystawom.
Całe nasze Tatry to - powierzchniowo - zaledwie jedna piętnasta tej fantastycznej części pasma Sierra Nevada w Kalifornii. Ale zarówno Yosemite, jak i Tatry szturmują co roku trzy miliony turystów. W przypadku bajecznej, pełnej kilkusetmetrowych wodospadów (jeden z największych i najpiękniejszych to Welon Panny Młodej) doliny Yosemite, magnesem dla ludzi-pająków jest potężna granitowa skała El Capitan z drogą wspinaczkową The Nose. Ze względu na ten "tłok" Amerykanie dają jednemu turyście przepustkę do Yosemite na tydzień, ewentualnie może przyjechać on do parku jeszcze na tydzień, lecz limitem nieprzekraczalnym są dwa tygodnie w roku i administracja parku skrupulatnie tego przestrzega.
Nasi wyczynowcy - Tadeusz Grzegorzewski i Paweł Jachymiak - docierali do Yosemite z San Francisco (3,5 godziny jazdy), a szturm na skalną ścianę przypuścili w sześcioosobowej grupie. Towarzystwo, które równocześnie próbowało się zmierzyć z The Nose, było międzynarodowe. Dwie Amerykanki zrezygnowały we wstępnej fazie, natomiast Włosi pokonywali skalny pion śpiewając, bez ekwipunku. Nasi dźwigali z sobą worki z wodą, jedzeniem i sprzętem (każdy od 60 do 100 kg), gotowi też na "nocowanie w ścianie".
Taki nocleg polega na zmontowaniu i zawieszeniu np. dwuosobowej platformy (stelażu z rozciągniętą materią), na której trzeba wykonywać wszystkie czynności życiowe, z gotowaniem włącznie. Nim jednak dostali się na odpowiednią wysokość - musieli wykonywać na ścianie "wahadło", by dosięgnąć następnej szczeliny. Trafiali na niespotykane u nas formacje - zwężające się aż do szczelin kominy.
Z pomocą "tyrolki" przemieszczali się na linie tuż obok wodospadu, między Lost Arrow i drugą sterczącą skałą.
Już na dole wielokrotnie wchodziły im w drogę niedźwiedzie z doliny Yosemite, wyspecjalizowane w dobieraniu się do żywności z plecaków, worków, nawet zamkniętych aut. Potrafiły w nich wyrywać drzwi i rozbijać szyby Przed tymi prawowitymi mieszkańcami gór obowiązkowo chowało się jedzenie do metalowych boksów na biwakach, zamykanych nie na kłódki, ale specjalne zamki. Nasi podróżnicy zmuszeni byli nawet przepędzać wyjątkowo natrętnego misia, rzucając butami...
W pobliże samochodów podchodziły sarny, można było "ustrzelić" obiektywem wiewiórkę ziemną, kozicę. Gigantyczne sekwoje, których wiek może przekraczać tysiąc lat - pamiętają czasy Indian Navajo i Pajutów, żyjących tam spokojnie, dopóki gorączka złota nie wybuchła w Kalifornii. Na zdjęciach rozwieszonych w obu hallach MOK-u można zobaczyć właśnie domek trapera z 1891 r. u stóp ogromniastej sekwoi, ale i tęczowy żywioł wodospadów, budzącą się wiosną do życia przyrodę, migawki ze wspinaczkowych trudów, niesamowite dla naszych oczu kształty skalne, dziko żyjącą, a nie płochliwą zwierzynę. Przygodę podróżników w Yosemite przeżywa się wtedy niemal namacalnie.
Kolejnym miejscem na ziemi, w które zaprosi nas Tadeusz Grzegorzewski, ma być Kanada.
(ASZ), "Dziennik Polski" 2007-04-16
Autor: ea