Tsunami po sondażach
Treść
Prawdziwe trzęsienie ziemi w Platformie Obywatelskiej wywołał ostatni sondaż, najgorszy dla Platformy Obywatelskiej od wyborów w 2007 roku. W styczniu poparcie dla partii rządzącej spadło do 37 proc., teraz jest jeszcze gorzej: w sondażu TNS OBOP na PO chciałoby głosować zaledwie 28 proc. Polaków, na PiS - 26 procent.
Socjologowie i politolodzy tłumaczą ten ogromny spadek poparcia dla Platformy fatalnymi błędami rządu pod koniec ubiegłego i na początku bieżącego roku. Chodzi np. o ustawę refundacyjną, która wywołała nie tylko protesty lekarzy i aptekarzy, ale najbardziej uderzyła w pacjentów. Bardzo krytycznie została odebrana podwyżka o 2 proc. składek rentowych przez pracodawców - to oni mają teoretycznie zapłacić te 2 proc., i pracowników - koszty podwyżki zostaną przerzucone w rzeczywistości na nich. W wielu firmach już zapowiedziano, że z powodu wyższej składki nie będzie podwyżek płac lub będą one niższe, niż planowano. Polskie rodziny zaczęły też odczuwać skutki podwyżki z 8 do 23 proc. stawki VAT na artykuły dziecięce, głównie ubranka i buty. A jeszcze bardziej w notowania rządu uderzyły bardzo wysokie ceny paliw.
Nie bez znaczenia była też sprawa nowych ustaleń prokuratorskich dotyczących śledztwa smoleńskiego, a przede wszystkim ujawnienie opinii biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych, którzy odczytali zapisy z czarnych skrzynek rządowego samolotu i podważyli wiarygodność raportów MAK i komisji Jerzego Millera. A to z kolei odbiło się na wiarygodności premiera, rządu i Platformy Obywatelskiej. Duże znaczenie ma też pogarszanie się poziomu życia Polaków. Premier i minister finansów chwalą się wprawdzie, że dzięki ich polityce mamy bardzo wysoki wzrost gospodarczy (ponad 4 proc.), ale budżet przeciętnej rodziny tego nie odczuwa. Jest wręcz przeciwnie - z powodu drożyzny i inflacji siła nabywcza pensji Polaków maleje. A w dodatku bezrobocie rośnie, zwłaszcza wśród młodych ludzi.
Niepokój w Platformie potęgują porażki w polityce zagranicznej, w tym przede wszystkim klęska na unijnym szczycie w sprawie paktu fiskalnego. Premier był najpierw jego entuzjastą, przekonując, że dzięki podpisaniu paktu pozycja Polski w UE wzrośnie, ale szybko okazało się, że była to tylko propaganda, a sam Tusk jak niepyszny wracał z Brukseli na tarczy.
Oficjalnie politycy Platformy nie wykazują zdenerwowania i niepokoju lecącymi na łeb na szyję notowaniami partii. I to we wszystkich grupach społecznych. - Sondaże mnie martwią, ale nie załamują - komentuje sam premier, a rzecznik rządu Paweł Graś uważa, że problem rozwiąże lepsze tłumaczenie ludziom celów reform. Poseł Sławomir Neumann mówi o kosztach wprowadzania reform bardzo ważnych dla państwa. Wtóruje mu przewodniczący klubu parlamentarnego Platformy Rafał Grupiński, który podkreśla, że choć jego partia popełniła błędy, to jednak płaci głównie za przeprowadzone już ważne reformy i zapowiedź kolejnych. Ale także za rzeczy, które nie są zależne od państwa, jak choćby wysokie ceny paliw silnikowych, które winduje droga ropa na rynkach światowych. Oczywiście nikt oficjalnie nie krytykuje premiera za spadek notowań Platformy Obywatelskiej. Ale w nieoficjalnych rozmowach politycy PO nie kryją niepokoju w związku z polityką i zachowaniami szefa partii.
Przemyślana strategia Schetyny
Na wewnątrzpartyjnym kryzysie korzysta Grzegorz Schetyna. Wydawało się, że były marszałek Sejmu długo się nie podniesie po ubiegłorocznych upokorzeniach, ale teraz Schetyna zaczyna być kojarzony z sukcesami PO. Stronnicy obecnego szefa sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych umiejętnie budują też jego legendę w partii, podkreślając, że w rządzie zaczęło się źle dziać, gdy po wybuchu afery hazardowej Schetyna został zdymisjonowany z funkcji wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych. Sam zainteresowany stara się jednak nie drażnić premiera. Jeśli nawet czasami skrytykuje rząd, to nie na tyle, żeby wątpić w jego lojalność. Działacz PO z Warszawy, który sam zalicza się do obozu "schetynowców", wyjaśnia, że to przemyślana strategia. - Grzesiek zachowuje spokój i umiar. Czeka na rozwój wypadków. Przecież Tusk jest tylko lekko zamroczony po ciosach, jakie ostatnio dostał, ale mocno trzyma się na nogach i cały czas kontroluje sytuację. Czas marszałka jeszcze nie nadszedł, ale jego pozycja rośnie. I jeśli notowania rządu i partii będą się pogarszać, Tusk sam będzie musiał poprosić Schetynę o pomoc i podzielić się z nim władzą w partii - zauważa nasz rozmówca.
Tusk tak się zakiwał w personalnych rozgrywkach, że sam zaczął niejako umacniać pozycję Schetyny. Jeśli bowiem planował wykreowanie w partii przeciwwagi dla Schetyny, to plan na razie spalił na panewce. Marszałek Sejmu Ewa Kopacz skompromitowała się autorstwem ustawy o refundacji leków. Bardzo źle odebrano zwłaszcza to, że nie broniła ministra Bartosza Arłukowicza. - To ją dyskwalifikuje jako przywódcę frakcji. Schetyna czy Cezary Grabarczyk bronią swoich ludzi. Kopacz tak lojalna nie jest, więc mało kto chce z nią współpracować. A w dodatku kiepsko wypada w roli marszałka, a to już na co dzień widzą wszyscy posłowie - zwraca uwagę mazowiecki poseł Platformy.
Po dobrym początku gorszy okres ma także minister transportu Sławomir Nowak. Szef resortu nie uratuje programu autostrad przed Euro 2012, a na tym m.in. miał budować swoją pozycję w rządzie i partii.
Przywódca "spółdzielni" Cezary Grabarczyk także czeka na dalszy rozwój wypadków. - Wszyscy czekamy, co będzie dalej. Liczymy jednak, że nasze kiepskie notowania wkrótce się poprawią, że ten ostatni sondaż już się nie powtórzy. Jeśli jednak miałoby być inaczej i znaczna część naszych wyborców już do nas nie wróci, wtedy walki frakcyjne w partii będą narastać - twierdzi senator PO. - I nie ma nikogo, na kogo Tusk mógłby zrzucić winę, bo przecież w pełni kontroluje rząd i partię. To premier bierze za to całkowitą odpowiedzialność - dodaje.
Dobry Komorowski
Problemy Tuska są na rękę Bronisławowi Komorowskiemu. Prezydent, gdy jest to mu wygodne, stara się pokazywać dystans do rządu. Podpisał ustawę o kwotowej waloryzacji emerytur, ale zaraz skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego. A gdy premier upiera się przy wydłużeniu wieku emerytalnego, prezydent zwołuje u siebie konsultacje z szefami klubów parlamentarnych, by zasięgnąć ich opinii. Trudno co prawda nie zgodzić się z posłem Arkadiuszem Mularczykiem (Solidarna Polska), że konsultacje to szopka, bo decyzja i tak już została w łonie koalicji rządowej podjęta, a Platforma gra z opozycją w złego (Tusk) i dobrego (Komorowski) policjanta. Ale jednocześnie prezydent, nie narażając się na zarzuty sabotowania reformy rządu, stara się budować wizerunek polityka bardziej przyjaznego ludziom niż premier. Zorganizowanie jednej czy dwóch narad nic Komorowskiego nie kosztuje, a wizerunkowo może mu pomóc. - Chodzi o to, aby Tuskowi wybić z głowy plany ewentualnego startu w wyborach prezydenckich w 2015 roku. Najlepiej, gdyby za trzy lata notowania społeczne premiera były na tyle niskie, a prezydenta wysokie, aby w PO nikt nie brał pod uwagę wystawienia Tuska w wyborach w obawie przed porażką - usłyszeliśmy od jednego z pracowników Kancelarii Prezydenta.
I taki scenariusz za namową swoich doradców Komorowski ma konsekwentnie realizować: przy okazji każdej kontrowersyjnej sprawy w Belwederze będą organizowane głośne narady, oczywiście w świetle kamer, podczas których prezydent wysłucha racji każdej ze stron. Prezydencka kancelaria chciałaby w te spotkania zaangażować też członków gabinetu Donalda Tuska. Komorowski strofujący ministrów mógłby się zaprezentować jeszcze bardziej korzystnie.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik Poniedziałek, 13 lutego 2012, Nr 36 (4271)
Autor: au