W finansach już nikt nikomu nie ufa
Treść
Z dr. Cezarym Mechem, doradcą prezesa Narodowego Banku Polskiego Sławomira Skrzypka, byłym wiceministrem finansów, rozmawia Małgorzata Goss Gdy rozmawialiśmy w "Naszym Dzienniku" w sierpniu - ton publikacji prasowych na temat kryzysu był raczej uspokajający, wielu sądziło, że Amerykanie najgorsze mają za sobą. Pan natomiast twierdził, że szczyt perturbacji jeszcze przed nimi. I zaczęło się. We wrześniu amerykański system bankowy zaczął się sypać. Wobec grożącego krachu Stany Zjednoczone zdecydowały się przeznaczyć na jego ratowanie 700 mld USD. Zawirowania dotarły do banków europejskich, ruszyły masowe zwolnienia w sektorze finansowym... - W sierpniu wydawało się, że można liczyć na uspokojenie sytuacji w okresie paru kwartałów. Spadek wartości dolara doprowadził do zwiększenia eksportu i miał wpływ na odbicie wzrostu gospodarczego w Stanach Zjednoczonych. Sądzono, że Ameryka szczyt perturbacji ma już za sobą i chociaż Europa przechodzi trudne chwile, to i ona zostanie wkrótce pociągnięta przez przyspieszenie w gospodarce amerykańskiej... My jednak zwracaliśmy uwagę, że sytuacji tej daleko do stabilizacji. Powołując się na Charlesa Morrisa, twierdziliśmy, że cały system finansowy jest wyjątkowo niestabilny i że katastrofy nie można uniknąć. Analizując przyczyny kryzysu, mówiliśmy, że amerykański system finansowy dzięki zastosowaniu skomplikowanych instrumentów finansowych wykreował gigantyczne kredyty przewyższające wielokrotnie wartość zabezpieczenia, a wraz z tym masę pieniądza niemającą pokrycia w realnych dobrach... - O ile jeszcze niedawno suma wszystkich aktywów finansowych w ujęciu globalnym - akcji, obligacji, kredytów - w tym hipotecznych - równała się światowemu PKB, to obecnie ich wartość wzrosła czterokrotnie. Wartość aktywów, na których oparte są instrumenty pochodne, wynosi zdecydowanie więcej, bo stanowi 10-krotność światowego PKB. Zagrożenie strat inwestowania w tzw. CDS, o których mówiłem na tych łamach na początku roku, wynika z faktu, że CDS, czyli instrumenty zabezpieczające przed niewypłacalnością ryzykownych obligacji są niepłynne, a więc jest je bardzo trudno sprzedać w razie potrzeby, jak również z faktu, że wartość inwestycji, które one zabezpieczały, wzrosła z poziomu 1 bln USD w 2001 r. do 45 bln USD, czyli prawie czterokrotności amerykańskiego PKB w roku 2007. Na powyższy proces nałożyło się inne niekorzystne zjawisko, gdy wysokodochodowe instytucje finansowe zaczęły wywierać wpływ na organa państwa, których zadaniem jest tworzenie infrastruktury rynku kapitałowego, i same ustalać warunki gry. Nadzorowani wpływali na swoich nadzorców? - Na nadzorców i na tworzenie przepisów prawa. Obecny wymiar kryzysu ma tutaj swoje źródło. Fakt, że rynek finansowy utracił swoją efektywność i praktycznie nie funkcjonuje, jest spowodowany totalnym brakiem wzajemnego zaufania wśród instytucji na nim operujących. Wynika to z faktu, że instytucje finansowe doprowadziły do tego, że wszelkiego typu wymogi regulacyjno-kapitałowe zostały szalenie poluzowane, mimo że są to instytucje zarządzające nie swoimi środkami, ale pieniędzmi ich klientów. Fakt, że zarówno firmy audytorskie, jak i ratingowe zawdzięczały swój rozwój i poziom zysków wymogom stawianym klientom banków, powodował, że utraciły one wymagany obiektywizm. Przykładowo, agencja ratingowa Moody'ego przychodom związanym z sekurytyzacją zawdzięczała dwukrotny wzrost przychodów i trzykrotny wartości akcji między rokiem 2002 i 2004. Równocześnie udział dochodów z oceny strukturyzowanych instrumentów doszedł do 50 proc. całości dochodów agencji. To uzależnienie finansowe agencji ratingowych od obsługi coraz bardziej skomplikowanych instrumentów finansowych spowodowało, że o ile Polska mimo oczywistego bezpieczeństwa, jakie prezentowała, nie była w stanie uzyskać ratingu na poziomie A, o tyle AIG w chwili faktycznej nacjonalizacji z powodu braku środków miało tak wysoki rating, i to nie tylko ze strony Moody'ego, ale wszystkich trzech głównych agencji. To znaczy, że instytucje finansowe same ustalały reguły swojej działalności i same się kontrolowały, stawiając na swoich przedstawicieli w rządzie i nadzorze finansowym? - Owszem. To zjawisko występuje zresztą nie tylko na amerykańskim, ale także na polskim rynku finansowym. Zawsze ostrzegałem, że jest ono niebezpieczne. Po to, żeby rynek funkcjonował, musi być tworzona transparentna infrastruktura i transparentne regulacje prawne, wolne od nacisków grup interesu i musi być dopuszczona konkurencja, aby ceny aktywów zawierały wszelkie dostępne informacje. Bez tego rynek nie będzie funkcjonował. Dlaczego dzisiaj te instytucje nie pożyczają sobie nawzajem, opierając się na środkach uzyskiwanych z banków centralnych? Gdyż znając sposoby, w jakie same prezentują informacje, nie wierząc w obiektywizm instytucji zewnętrznych do tego powołanych - nie wierzą w wiarygodność danych prezentowanych przez swoich partnerów biznesowych. Dzisiaj system jest chory, a co widzimy? Rząd amerykański zamiast go leczyć od podstaw, oferuje pomoc, gigantyczną kwotę 700 mld USD dla sektora bankowego. "Financial Times", jak i "The Economist" zamieszczają artykuły sugerujące, że za tą decyzją stoi Wall Street i jeden z wielkich banków inwestycyjnych. Wzajemne przenikanie świata biznesu i polityki... - Zarówno osoba, która przygotowuje plan ratunkowy, nowo mianowany prezes AIG, jak i obecny sekretarz skarbu USA Henry Paulsen, są byłymi decydentami największego banku inwestycyjnego Goldman Sachs. Goldman Sachs jest jednym z dwóch banków inwestycyjnych, który się ostał na rynku i któremu w trybie ekspresowym udało się uzyskać zgodę na uznanie za konglomerat bankowy po to, aby - po zmianie nadzorcy z Komisji Papierów Wartościowych i Giełd na Fed - uzyskać dostęp do środków dostarczanych bankom przez bank centralny. Współwłaściciel banku Goldman Sachs - Warren Buffett, jest jedną z czołowych osób wypowiadających się na rzecz planu pomocy publicznej dla sektora finansowego. Nawiasem mówiąc, "Gazeta Prawna" podała, że współpracownikami Goldman Sachs są również Kazimierz Marcinkiewicz, były premier, i Mirosław Gronicki, były minister finansów. Marcinkiewicz podał na swoim blogu, że będzie doradcą banku na Europę Centralną i Wschodnią. A więc bank, który świadomie zatrudnia polityków, aby potem korzystać z ich wpływów. - Warren Buffett to jeden z najbogatszych ludzi na świecie. Zainwestował on ostatnio w uprzywilejowane akcje Goldman Sachs ok. 5 mld USD i - co charakterystyczne - informacja ta spowodowała skok akcji banku aż o 18 procent. I na odwrót - pierwszą reakcją na odrzucenie planu pomocy przez Kongres był spadek wartości tych akcji o ponad 13 procent. Jest kryzys, a właściciel Goldman Sachs ma związki z politykami i ustala z nimi plan ratunkowy, i rynek wyceniał tę informację... - Niestety, ale zarówno amerykański plan ratunkowy, jak i plan eurofunduszu pomocowego (a którego utworzenie odbędzie się kosztem m.in. transferów unijnych dla naszego kraju) w znacznym stopniu zawiera przesłanie, że zyski należą do instytucji finansowych, a straty się nacjonalizuje. To bardzo źle rzutuje na przyszłe postrzeganie i motywowanie działalności gospodarczej, ponieważ daje przyzwolenie na tzw. moral hazard, tzn. że można nadzwyczajnie ryzykować cudzymi pieniędzmi, żeby się wzbogacić, wiedząc, że w razie kryzysu konsekwencje poniosą inni. Bardzo zła metoda oddziaływania na procesy gospodarcze... To tak, jakby ktoś w kasynie grał "na kreskę", zaciągając długi, i w razie wygranej - zgarniał zyski, a w razie przegranej - ogłaszał bankructwo, cedując straty na innych. W podobnej sytuacji są osoby zarządzające funduszami emerytalnymi czy inwestycyjnymi. Jedynym sposobem, aby ich zdyscyplinować, jest skonsolidowany, efektywny nadzór i takie regulacje systemowe, które motywują do działania w interesie ludzi, którzy powierzyli im pieniądze. Jeśli tak nie czynią, nadzór powinien ich dyscyplinować i karać. Obie strony - zarządzający i nadzorujący - muszą mieć pewność, że jeśli będą działać nieetycznie - poniosą konsekwencje. Bezkarność malwersacji i nadużyć powoduje utratę zaufania publicznego wobec instytucji finansowych... - Wszystko jakoś się kręci, dopóki system sam się napędza. Zauważmy, że to całe wielkie zamieszanie, które nadciąga do Europy, nie wywołuje efektu w postaci dyskusji o wzmocnieniu nadzorów krajowych i uzdrowieniu sytuacji od podstaw. Zamiast tego snuje się plany stworzenia paneuropejskich instytucji nadzorczych. A z drugiej strony do Polski przychodzi oficjalne pismo Komisji Europejskiej, aby dostosowała swoje przepisy do prawa europejskiego i pozwoliła funduszom emerytalnym na inwestycje zagraniczne przez zniesienie limitu 5 procent. Ależ zniesienie limitu w takiej chwili spowoduje, że nasze emerytury zostaną wyprowadzone przez zagraniczne firmy zarządzające za granicę na ratowanie ich interesów na Zachodzie! Ktoś chce naszymi emeryturami zasypać dziury w źle nadzorowanym systemie finansowym. Skoro Bruksela ma tupet występować dzisiaj z takim żądaniem, to dowodzi, że planowany nadzór paneuropejski nad rynkiem finansowym też będzie działał nie w interesie publicznym, lecz w interesie grup nacisku. Będzie np. wolał ratować Deutsche Bank, niż chronić nasze emerytury... - To pismo w tym momencie jest ukoronowaniem wieloletnich działań, które tak naprawdę doprowadziły do obecnych zawirowań. George Soros w swojej najnowszej książce "The New Paradigm for Financial Markets. The Credit Crisis of 2008 and What It Means" widzi przyczyny obecnych zawirowań na rynkach światowych w postępującym usuwaniu regulacji finansowych, w powiązaniu z procesami globalizacji mającymi asymetryczną strukturę. Jego zdaniem, usunięcie barier dla przepływów kapitałowych spowodowało, że oszczędności światowe były "zasysane" do krajów stanowiących centrum (USA i najwyżej rozwinięte gospodarki) i stamtąd redystrybuowane do peryferii (kraje mniej rozwinięte). Tak zwany Konsensus Waszyngtoński wymuszał na krajach słabo rozwiniętych ścisłe egzekwowanie dyscypliny budżetowej, podczas gdy pozwalał na dużą elastyczność w centrach finansowych. Tak przedstawiony proces globalizacji, według Sorosa, powodował, że bezpieczniej było utrzymywać aktywa w centrum niż na peryferiach. Zdaniem Sorosa, faworyzowało to kraje wysoko rozwinięte, penalizując kraje słabiej rozwinięte. Jest to lekcja, którą Polska szczególnie powinna wziąć pod uwagę, zwłaszcza w sytuacji obecnego nasilającego się światowego kryzysu na rynkach finansowych. Podczas gdy światowe banki żyją z prowizji zamiany aktywów na prawa do nich, agencje ratingowe nadają im rating, a na koniec te ryzykowne papiery są obejmowane przez fundusze emerytalne i inwestycyjne, na które ludzie wpłacają oszczędności lub składki. Dzisiaj widzimy, co było przyczyną dziesięcioletnich nacisków na to, żeby nasze fundusze emerytalne mogły inwestować za granicą i jak wielkim było sukcesem, że się na to nie zgodziliśmy! Pozwoliło to uniknąć gigantycznych strat. Na tej samej zasadzie PTE od dawna naciska, żeby znieść w OFE minimalną stopę zwrotu. Dlaczego? Chodzi o to, żebyśmy to my, ubezpieczeni, odpowiadali za straty spowodowane przez zarządzających naszymi składkami. Wymóg minimalnej stopy zwrotu powoduje, że akcjonariusze firmy zarządzającej OFE muszą dołożyć z własnej kieszeni, jeśli osiągnęli stopę zwrotu niższą od minimalnej. A jeśli tego wymogu nie ma? - To traci emeryt. To samo odnosi się do planów umożliwienia OFE inwestowania w instrumenty pochodne, że jakoby miałyby one coś zabezpieczać. Przecież dzisiaj na świecie problemem są właśnie niepłynne instrumenty pochodne, co do których nawet nadzorcy nie wiedzą, kogo i przed czym zabezpieczają. Chodzi w gruncie rzeczy o generowanie podaży instrumentów, które zabezpieczałyby nie polskich emerytów, ale całkiem kogoś innego. Jedna z form instrumentów pochodnych - krótka sprzedaż - została ostatnio w niektórych krajach zakazana. Na czym ona polega? - Na zarabianiu na spadkach. Można sprzedawać aktywa, nawet jeśli się ich nie posiada, ponieważ jeśli się tę wartość sprzeda, to zyskuje się w chwili zwrotu pożyczki na zakup akcji. Można sprzedawać akcje z cudzej kieszeni? - Tak, bo jeśli się je sprzedało wcześniej, a zwróciło później po niższej cenie, to cały zysk ze spadku jest zyskiem sprzedającego. Można też samemu obniżyć wartość takich akcji przy wyprzedaży dużej puli. Olbrzymie oburzenie wywołał prezydent tym, że skierował do Trybunału Konstytucyjnego ustawę, która między innymi ułatwiała prywatyzację giełdy, przeciwko czemu wielokrotnie protestowałem. Jeden z głównych zarzutów sprowadzał się do tego, że nie będzie można wprowadzić krótkiej sprzedaży na giełdzie w Polsce. Krytyka pod adresem prezydenta przewinęła się przez całą polską prasę akurat w momencie, gdy w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Niemczech i Francji zakazano krótkiej sprzedaży akcji instytucji finansowych, a w Australii nawet wszystkich akcji, ponieważ w aktualnej sytuacji powodowałaby ona dodatkowe zawirowania na rynku finansowym i pogłębiała kryzys. Skąd ta presja, by wprowadzić u nas to, co zaszkodziło reszcie świata? - To wynik nacisków instytucji finansowych. Wydaje się, że rynek nie spełnia obecnie swojej funkcji informacyjnej. Ilość informacji, działań legislacyjnych i posunięć demotywujących do prawidłowego działania jest tak duża, że trudno je zanalizować. Rynek jest niezbędny jako instrument transferu kapitału od tych, którzy mają środki, do tych, którzy mają pomysły. Jeśli funkcjonuje prawidłowo, umożliwia efektywną alokację środków. Zachodzi jednak poważne niebezpieczeństwo, że brak regulacji zabezpieczających przed nieprawidłowościami i naciskami osłabi ten proces i będzie negatywnie wpływał na gospodarkę polską i światową. Z tego wynika, że świat powinien się skoncentrować nie tyle na wrzucaniu kolejnych transzy publicznych pieniędzy do sektora bankowego, tylko na tym, żeby ustalić silne krajowe instytucje kontroli rynku finansowego, które przywróciłyby na nim działanie praw rynkowych... - Sprawą kluczową jest, aby reguły były równe dla wszystkich, aby legislacja nie faworyzowała pewnych instytucji, żeby nadzór nad środkami publicznymi był silny, wyjątkowo wyczulony w tych sferach, gdzie ktoś może być beneficjentem inwestowania cudzych pieniędzy, co dotyczy funduszy emerytalnych i inwestycyjnych, ale także banków. Pamiętajmy, że środki zaangażowane przez akcjonariuszy stanowią zaledwie parę procent tego, co powierzają bankom ludzie, a więc i tu istnieje pokusa nadużycia ze strony zarządzających, zwłaszcza że - jak pokazuje obecna sytuacja - zyski trafiają do nich, ale straty są przenoszone na sferę publiczną. Dlatego nadzór musi być skuteczny. Przy czym pamiętajmy, że globalny kryzys z roku 1998 zagrażał 100 mld USD aktywów i groził potencjalną stratą w wysokości nie większej niż 10 mld USD. Został on zażegnany, kiedy bankierzy z Wall Street spotkali się w siedzibie Fedu w Nowym Jorku i postanowili wyłożyć 3,6 mld USD. Wymiar obecnego kryzysu - ze względu na kilkaset razy większą skalę "toksycznych" aktywów - jest nieporównywalny. Takich problemów nie mają np. Chiny, gdzie własność banków i nadzór nad sektorem finansowym spoczywa w ręku państwa i gdzie nie ma swobody transferów. Jak Chiny reagują na kryzys? Napływają sprzeczne sygnały - z jednej strony Chińczycy zapowiadają ograniczenie transakcji walutowych z Ameryką, z drugiej - mówią o "podaniu Ameryce ręki w walce z kryzysem"... - Proces przekształcania świata gospodarczego jest w toku. Chiny stały się wielkim graczem, a więc mogą spokojnie reagować, gdy widzą resztę świata w opałach. Ich głównym celem jest uzyskanie możliwości dalszej ekspansji w Stanach Zjednoczonych i Europie, ponieważ w Afryce i Ameryce Łacińskiej najprawdopodobniej osiągnęły już to, co zakładały. Mają przekonanie, że plany izolowania ich nie powiodą się, ponieważ mają wystarczające środki i aktywa, aby inwestować w Europie i USA i przejmować upadające banki. Czują się pewnie. Wprawdzie ich fundusze państwowe (sovereign funds) nadal nie są wpuszczane na rynek amerykański, ale mimo to udało im się zainwestować 5 mld USD w jeden z banków inwestycyjnych. Dotychczas zawsze wytykano Chinom, iż nie pozwalają, aby kapitał zachodni kupował ich koncerny, że koncerny samochodowe mogą tam inwestować jedynie wtedy, jeżeli dopuszczą 50 proc. kapitału chińskiego. Dlatego obecne zamieszanie na światowych rynkach finansowych jest Chinom na rękę, ponieważ Zachód zmuszony jest monitorować sytuację na własnym podwórku. Czy teraz Chiny otworzą się na instytucje zachodnie? - Najprawdopodobniej jednostronnych koncesji nie będzie. Kryzys raczej ich uczuli na to, aby nie dopuścić do zamieszania na chińskim rynku kapitałowym, a wszyscy wiedzą, że i bez tego wzrost w Chinach przełoży się na światowe zawirowania regulacyjne. Trudno też będzie wymusić na nich politykę ograniczania emisji CO2. W Polsce z całą powagą mówimy o tym, że w wyniku wykupu pozwoleń na emisję CO2 ceny energii elektrycznej muszą wzrosnąć o 100 procent. Tymczasem Chiny w tym samym czasie przedstawiają plany podwojenia wydobycia węgla kamiennego, co zwielokrotni światowy poziom emisji. Podczas naszej rozmowy na początku sierpnia przewidywał Pan, że po olimpiadzie nastąpią zmiany w rozpędzonej gospodarce chińskiej. - I tak się stało: Japonia po raz pierwszy ma deficyt handlowy, spadł eksport do Chin. Chiny zmniejszyły wymogi dotyczące rezerw bankowych, w celu pobudzenia popytu wewnętrznego. Już się mówi, że wzrost gospodarczy spadnie z dotychczasowych 10 proc. nawet do 8 procent. Jest to spowodowane tym, że Chiny - aczkolwiek silnie powiązane z dolarem amerykańskim - bardzo odczuły 6-procentową aprecjację juana, a z drugiej strony - procesy kryzysowe w USA zmniejszyły zapotrzebowanie na import chińskich produktów. Oczywiście Chiny nie dają za wygraną. Przede wszystkim próbują więcej sprzedawać na wszystkich innych rynkach, przede wszystkim w Afryce i Ameryce Łacińskiej, wypierając kraje europejskie, a także próbują zwiększyć eksport do Europy, choć tu napotykają restrykcje. Ale Chiny posiadają też pewien dodatkowy atut, który może im pomóc w przezwyciężeniu trudności spowodowanych zmniejszonym eksportem, a mianowicie chiński budżet posiada duży potencjał oddziaływania na procesy wewnętrzne, ponieważ wskutek gospodarczego boomu wpływy z podatków są o 30 proc. większe niż planowano. Przy pomocy środków budżetowych Chiny mogą "nakręcić" koniunkturę na rynku wewnętrznym. A więc unikną kryzysu? - Proszę przyjrzeć się działalności prezydenta Sarkozy'ego, który jest politykiem bardzo aktywnym. Otóż proponuje on powołanie nowych struktur międzynarodowych z udziałem Chin i Indii. Problem tylko w tym, w jaki sposób włączyć chińskiego kolosa w światowy system? To jest kolos innej miary. Jego potencjał ludnościowy to 1,3 mld mieszkańców. Jak z takim państwem rozmawiać o gazach cieplarnianych? Jak reagować np. na udzielanie przez nie kredytów i kontraktów w zamian za nieuznawanie Tajwanu? Chiny zakumulowały olbrzymie 2-bilionowe rezerwy walutowe, wykorzystały liczbowy potencjał i pracowitość ludzi, a jednocześnie prowadzą inteligentną politykę monetarną i gospodarczą oraz wykazują odporność na sugestie dotyczące liberalizacji przepływu kapitału. Dziś coraz więcej polityków przyznaje, że światowe przywództwo Ameryki zostało złamane. - Wiek XX był wiekiem Ameryki, a teraz, jak wszystko na to wskazuje, nadchodzi wiek Chin. Wymagał on będzie ogromnych transferów dochodów w procesie doganiania wysoko rozwiniętych krajów. Jeśli takiej ekspansji dokonuje kraj dominujący ludnościowo, zachodzi pytanie, czy jego zamierzenia nie spowodują realnego spadku poziomu życia w pozostałych państwach? Skoro już mowa o złamaniu przywództwa amerykańskiego, to przypomnę, że jeszcze niedawno chciała tego dokonać Europa, ale w międzyczasie Chiny stały się jej konkurentem. W Europie, w przeciwieństwie do Ameryki i Chin, kwestia scalenia pod względem politycznym nie jest prosta. Europa jest wielonarodowa i ma problemy demograficzne, które przełożą się na masową imigrację z krajów muzułmańskich. Spadek wpływów USA już widzimy, obserwując upadek gospodarczy sojuszniczego Pakistanu. Jednocześnie brak środków na pomoc żywnościową dla 75-milionowego Egiptu może przyspieszyć proces migracji ludów do starzejącej się Europy. Dla Polski kluczowym pod względem finansowym będzie to, czy wyż solidarnościowy posiadał dzieci, które podtrzymają jego system zabezpieczenia społecznego i zdrowotnego, czy też pozostanie bez zabezpieczenia emerytalnego i zdrowotnego na starość. W jaki sposób obecny kryzys dotknie Polskę? - Niestety, ale spowolnienie, które i tak nadchodziło z powodu błędnej polityki gospodarczej, teraz zostanie uznane za "obiektywny skutek kryzysu za granicą" i będzie to eksploatowane jako wystarczające usprawiedliwienie dla braku właściwych działań. Polska jest krajem, który - w porównaniu z innymi - swój rozwój w niewielkim stopniu opiera na kredycie. Kredyty w Polsce stanowią zaledwie 37 proc. PKB, podczas gdy w USA 172 proc., nasze kredyty hipoteczne to zaledwie 10 proc. PKB w porównaniu z 80 proc. PKB w USA. Również depozyty w pełni pokrywają zapotrzebowanie kredytowe, podczas gdy w USA relacja kredytów do depozytów wynosi 360 procent. Banki w Polsce są bardzo zyskowne i mają niewielki udział złych kredytów w swoim portfelu. Niestety, błędna polityka gospodarcza doprowadziła do sytuacji, w której polski system finansowy jest opanowany przez zagraniczny kapitał, który przeżywa obecnie poważne problemy finansowe. To sprawia, że - niezależnie od sytuacji polskich instytucji finansowych - mogą one znaleźć się pod presją, by przekazywały środki zagranicznym ośrodkom przeżywającym obecnie kłopoty. Może również wystąpić presja na zakupowanie przez nie "skażonych" aktywów i wytransferowywanie kapitałów z polskiego systemu kapitałowego. W zaistniałej sytuacji pierwszym zadaniem Komisji Nadzoru Finansowego jest zapobieganie opisanym nieprawidłowościom na rynku bankowym i kapitałowym. Wyższe stopy procentowe w Polsce doprowadziły do wypchnięcia zadłużenia Polski za granicę na skalę ponad 50 proc. PKB, co - jak to przedstawiłem w sierpniowym wywiadzie - ma szereg negatywnych konsekwencji. Niezależnie od lepszej sytuacji podmiotów krajowych przeżywająca kłopoty zagranica będzie wycofywała swoje kapitały z naszego rynku. Niezależnie od deklaracji o wstąpieniu do strefy euro, która zachęca do spekulacji walutowych wzmacniających złotówkę, nacisk będzie tak silny, że złotówka będzie podlegała osłabieniu. O ile dotychczas była presja, aby bank centralny nie interweniował na rynku walutowym, to obecnie może wystąpić zachęta do interwencji podtrzymujących wartość złotego po to, aby wycofując kapitały, inwestorzy uzyskiwali większy wolumen euro. Konieczność spłaty zadłużenia będzie potęgowała problemy z płynnością polskich instytucji finansowych, co będzie przekładało się na spowolnienie akcji kredytowej. Bez akcji kredytowej polskie przedsiębiorstwa nie tylko będą rezygnowały z inwestycji, ale również będą miały problem z rolowaniem dotychczasowych kredytów. Ponadto, jak powiedział w Bloombergu zarządzający funduszem 1,1 mld USD Hennessy Advisors Inc. w Kalifornii Frank Ingarra: "Jeżeli banki nie chcą pożyczać pieniędzy bankom, czy będą chciały pożyczać zwykłym osobom? Nie, nie będą". Dziękuję za rozmowę. Cezary Mech jest doktorem finansów, absolwentem Szkoły Głównej Handlowej i prestiżowego programu doktorskiego IESE w Barcelonie. W przeszłości pełnił m.in. funkcję zastępcy szefa Kancelarii Sejmu, prezesa Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi, był też wiceministrem finansów w rządzie K. Marcinkiewicza, współautorem programu gospodarczego PiS z 2005 roku. Poglądy przedstawione w niniejszym wywiadzie wyrażają osobiste stanowisko rozmówcy i nie odzwierciedlają stanowiska instytucji, z którą jest on związany zawodowo. "Nasz Dziennik" 2008-10-07
Autor: wa