Walka o dziecko
Treść
Mnóstwo przesłuchanych świadków, przepatrzonych wyników badań, zaświadczeń lekarskich i opinii psychologicznych, szóstka powołanych biegłych - to dowód, jak trudne i żmudne było postępowanie prowadzone przez nowotarską prokuraturę i zakończone bardzo nietypowym aktem oskarżenia: przeciwko matce, która niewątpliwie kochała swoje dziecko i chciała jego dobra.
Po skierowaniu tego aktu do sądu zanosi się na równie trudny i długi proces - ze względu na dobro dziecka toczony za zamkniętymi drzwiami.
Matka stanie przed sądem pod zarzutem psychicznego znęcania się nad córką, uniemożliwiania jej spełniania obowiązku szkolnego, izolowania w mieszkaniu od kontaktów z rówieśnikami, co w efekcie ograniczało zdolność dziecka do rozbudzania i rozwijania własnych potrzeb społecznych i emocjonalnych, w tym rozwijania własnej tożsamości i niezależności. Taka sytuacja trwała przez 4 lata.
Dorotka jest dzieckiem inteligentnym, nad wiek rozwiniętym umysłowo, program zerówki - mimo negatywnej opinii poradni psychologiczno-zawodowej - przerobiła w przedszkolu mając zaledwie 5 lat. Nad sposobem jej wychowania zaciążył jednak rozwód rodziców ze wszystkimi tego konsekwencjami. Sąd zobowiązał matkę do umożliwienia ojcu kontaktów z córką najpierw trzy razy na tydzień, w godzinach i miejscu wcześniej ustalonym. Od siódmego roku życia jednak matka - pod wpływem swojej najbliższej rodziny - zaczęła córkę
izolować od kontaktów
z ojcem i jego krewnymi.
Problemy z nieobecnością Dorotki w szkole zaczęły się już w I klasie, a rzekomym powodem były nawracające infekcje górnych dróg oddechowych. W I klasie Dorotka opuściła 101 dni, w II - 173. Podanie matki o zgodę na indywidualny tok nauczania zostało wszakże potraktowane odmownie - lekarz uznał, że przedłożona dokumentacja nie dawała podstaw do objęcia dziecka takim trybem.
Do III klasy dziecko było promowane na podstawie wyników egzaminu klasyfikacyjnego, jednak matka przeniosła Dorotkę do innej szkoły, zapisując ją o rok niżej, do klasy II. Tutaj dziewczynkę widziano w klasie tylko przez 7 dni, a sytuacji nie zmieniły rozmowy prowadzone przez wychowawcę i pedagoga szkolnego. Upomnienie skierowane do matki przez dyrektora szkoły miało tylko ten skutek, że matka wystąpiła o zgodę na realizowanie obowiązku szkolnego
poza szkołą.
O problemach z obecnością dziecka było informowane kuratorium, a wizytator zobowiązał dyrektora do egzekwowania obowiązku szkolnego. Powyższego zalecenia nie dało się wykonać, gdyż matka oświadczyła na piśmie, że córka przebywa na leczeniu, a ona stara się dla niej o indywidualny tok.
Ojciec tymczasem - bezradny wobec uniemożliwiania mu kontaktów z córką poza jej miejscem zamieszkania, czyli izolowania dziecka od dziadków z jego strony i jego krewnych - wystąpił do sądu o uregulowanie tej sprawy. Mimo postanowień sądu - matka jednak nadal uniemożliwiała przebadanie córki, sama też nie stawiała się na badania.
Zespół orzekający ponownie odmówił przyznania dziewczynce indywidualnego toku, uznawszy, że stan jej zdrowia tego nie wymaga. Na indywidualny tryb nie godził się też ojciec. O tym, że dziewczynka może chodzić do szkoły, świadczyło jej nienaganne uczęszczanie w tym samym czasie do szkoły muzycznej, uprawianie sportu, przebywanie w różnych miejscach publicznych.
Od decyzji zespołu matka odwołała się do wojewódzkiego kuratora oświaty, uzyskując zgodę na indywidualne nauczanie w wymiarze 7 godzin tygodniowo do końca roku szkolnego, lecz łączyło się to z obowiązkiem przeprowadzenia badań psychologiczno-pedagogicznych.
Ze szkoły, do której została przeniesiona, dziewczynka z woli matki wróciła do poprzedniej, lecz jej
ciągła nieobecność
znowu była usprawiedliwiana przeziębieniami i brakiem odporności. Dokumentacja lekarska wskazuje jednak, że przez dwa lata matka nie podjęła żadnego skutecznego leczenia, unikała badań specjalistycznych i - mimo skierowania - także hospitalizacji dziewczynki. Dyrektorowi szkoły i Delegaturze Kuratorium nie przedkładała żadnych zaświadczeń lekarskich. Ponawiała natomiast wnioski o możliwość realizowania obowiązku szkolnego poza szkołą.
Sąd wszczął postępowanie dopiero w roku 2002, wskutek zawiadomienia złożonego przez kuratora. Rok później udało się wreszcie przeprowadzić badanie psychologiczne dziewczynki (w mieszkaniu). Nie było już wątpliwości, że - mimo silnej więzi emocjonalnej z matką - brak kontaktów z ojcem i postawa matki wpływają destrukcyjnie na jej rozwój emocjonalny i społeczny, a najbliższa dziecku osoba (notabene z wyższym wykształceniem i czynna zawodowo) nie respektuje żadnych ustalonych przez sąd zasad.
Umysłowo ponadprzeciętnie rozwinięta
dziewczynka - dla zapewnienia jej też rozwoju emocjonalnego i społecznego, możliwości konfrontacji ze środowiskiem, współpracy w zespole, dokonywania wyborów - powinna była uczęszczać do szkoły masowej, lecz uzależniała to od postawy matki, która znowuż ignorowała kolejne terminy posiedzeń sądu, nie odbierając wezwań. Wraz z babcią nie kryła natomiast obawy, że dziecko zostanie porwane przez ojca.
Egzekwując obowiązek szkolny, burmistrz nałożył w końcu na oboje rodziców grzywnę. Ojciec się z niej wybronił, matka zapłaciła. I Dorotkę, już jako uczennice V klasy, zapisała do szkoły w innej miejscowości. Nie znaczyło to, że dziewczynka zaczęła pilniej uczęszczać. Matka i babcia usprawiedliwiały jej nieobecność przez telefon, nie kontaktując się z wychowawcą klasy. O problemie znów został powiadomiony burmistrz.
Wtedy i sąd zmienił ustalenia wyroku rozwodowego,
zezwalając ojcu
na odwiedzanie córki raz w tygodniu tudzież zabieranie jej na czas świąt, wakacji, ferii. Przekazywaniu dziecka miał towarzyszyć kurator. Pod koniec roku 2003 ojciec wystąpił o ograniczenie władzy rodzicielskiej swojej b. żony. Ani on, ani kurator nadal nie byli jednak wpuszczani do mieszkania, matka odrzucała prezenty przynoszone Dorotce przez tatę. Gdy po kilku miesiącach sąd - ustanawiając kuratora - ograniczył władzę matki, lecz ta konsekwentnie unikała spotkania z nim.
Dorotka została przeniesiona do kolejnej szkoły, tym razem 80 kilometrów dalej, (co wiązało się z przeprowadzką do wujka), ale we wrześniu jej uczęszczanie znowuż się skończyło. Dyrektor daremnie czekał na kontakt z domem w sprawie egzaminów. Do szkoły przyszedł jedynie wujek, prosząc o indywidualny tok nauczania, na co znowuż nie było zgody władz oświatowych. Trzy dni w tygodniu Dorotka była jednak dowożona na zajęcia do szkoły muzycznej w poprzednim miejscu zamieszkania.
Z początkiem ubiegłego roku doszło już do radykalnego posunięcia w celu wyegzekwowania obowiązku szkolnego, czyli przeszukania mieszkania przez policję. Panowie w niebieskich mundurach znaleźli Dorotkę
zamkniętą w szafie
(gdzie według matki sama się ukryła), bladą, zalęknioną, zestresowaną, z podkrążonymi oczyma. Dziewczynka łatwo nawiązała kontakt z policją, kuratorem, psychologiem, chętnie rozmawiała z dawno niewidzianym ojcem, co świadczyło, że i jej ciąży ta sytuacja.
Po odebraniu matce dziewczynka trafiła do ośrodka szkolno-wychowaczego, który prowadzą siostry zakonne. Dopiero tam, w rozmowie z psychologiem, okazało się, jak silnie przekonania matki rzutowały na sposób myślenia dziecka. Dorotka powtarzała za mamą, że szkoła jej szkodziła i że przestała uczęszczać, gdy lekarz stwierdził, iż kolejne zapalenie ucha może skończyć się głuchotą. Była przekonana, że mama załatwiła jej indywidualne nauczanie w wykonaniu swoim, wujka i koleżanki. Dorotka ewidentnie
próbowała chronić
rodzinę ze strony mamy, czyli także wujka i babcię, patologicznie ich idealizując.
Matka natomiast nie przyznaje się do winy, przeświadczona, że stan zdrowia córki pogarszał się wskutek uczęszczania do szkoły i wychodzenia z ojcem, którego Dorotka rzekomo się bała. Twierdziła, że Dorotka ma przyjaciółki i dobrze funkcjonuje wśród rówieśników, skoro program dwóch lat szkoły muzycznej potrafiła przerobić w rok. W takiej postawie prokuratura dopatrzyła się li tylko reakcji obronnej.
Imię dziewczynki zostało zmienione. (DEM)
"Dziennik Polski" 2006-07-21
Autor: ea